Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/243

Ta strona została przepisana.

wypiwszy ją bezmyślnie, poczęła w dalszym ciągu odmawiać modlitwy.
— Idźmy teraz pisać listy... szepnęła Berta podchodząc do doktora.
— Za chwilkę!... — odrzekł; — czekam na skutek mojego lekarstwa.
Niebawem ujrzeli panią Leroyer ze snem walczącą. Daremnie przecierała ociężałe powieki, daremnie otrzeźwić się usiłowała, głowa jej zaczęła się chylić to w jedną, to w drugą stronę, aż wreszcie opadła bezwiednie na tylną poręcz krzesła.
— Boże!... co się stało mej matce? — wołała przerażona Berta.
— Pst!... nie budź jej pani, — rzekł Edmund. — Jest to następstwem zużytego lekarstwa, jakie sprowadza sen pokrzepiający. Samo zniknięcie przykrych wrażeń przy czuwaniu nad zmarłym, będzie już dla niej ulgą zbawienną. Zbudzi się z większemi siłami do walki. Podsuń pani cicho poduszkę pod jej ramiona.
Berta wypełniła zlecenie. Ułożywszy, jak było można najlepiej biedną matkę, przeszli oboje do przyległego pokoju dla pisania pogrzebowych zaproszeń. Rozumie się że w tych listach pisano o zmarłym jako o Ablu Monestier, ponieważ pod tem imieniem i nazwiskiem znanym był kolegom i zwierzchnikom swoim.
O godzinie trzeciej po północy, ukończyli swoje zajęcia.
— Zechciej pani teraz spocząć cośkolwiek, — rzekł Edmund do Berty. Ja będę czuwał przy mamie.
— Nie jestem znużoną, możemy więc razem czekać na jej przebudzenie.
Powrócili do sąsiedniego pokoju.
Pani Leroyer smaczno zasypiała. Przekonawszy się Berta iż matce nie grozi żadne niebezpieczeństwo, uklękła przy łożu brata zatopiona w modlitwie. Patrząc na nią Edmund, marzył o rozkosznej przyszłości.