Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/246

Ta strona została przepisana.

— Jakie długi?
— Niewypłaciłyśmy doktorowi honorarjum...
Berta mocno się zarumieniła?
— Doktór nic od nas nieprzyjmie, — wymknęła.
— Czy ci co o tem mówił?
— Tak, mamo.
— Ach! zawołała pani Leroyer z rozrzewnieniem. Opatrzność prawdziwie zesłała nam tego człowieka. Dzięki jego opiece i bezinteresowności, nasz biedny Abel będzie mógł mieć odpowiedni pogrzeb i skromny nagrobek przy którym pomodlić się będziemy mogły.
A wzniósłszy oczy i ręce ku niebu zawołała:
— Boże wszechmogący!... Boże miłosierdzia!... choć zsełasz na człowieka nieraz straszne utrapienia, koisz je innemi dobrodziejstwy!...
Po tej krótkiej, lecz rzewnej modlitwie zwróciła się do łoża, na którym spoczywało jej ukochane dziecko! Skostniałe członki zmarłego, zarysowały się wyraźnie pod białą osłoną.
Na ten widok opuściła ją odzyskana chwilowo moc ducha. Z rozdzierającym krzykiem rzuciła się na zwłoki syna całując je rozpaczliwie.
Berta podbiegła do niej.
— Matko? spójrz na mnie — wołała; — i zlituj się nademną. Zabijasz mnie swoją boleścią...
Pani Leroyer przycisnęła do serca swą córkę, a otarłszy łzy i uspokoiwszy się nieco zabrała leżące na stole pieniądze i wyszła na miasto.
Świeże powietrze orzeźwiło ją cośkolwiek, lecz nogi odmawiały posłuszeństwa. Wsiadła więc do stojącego w pobliżu fjakra, rozkazując się wieźć na plac świętego Sulpicjusza do właściwego cyrkułu.
Tam po parogodzinnem oczekiwaniu załatwiła nareszcie potrzebne formalności, i udała się na cmentarz Montparnasse