Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/259

Ta strona została przepisana.

— To on!... on!... szepnął uradowany. Za czyim on jednak idzie pogrzebem?.. Muszę się dowiedzieć. I przyłączył się do orszaku?
Wkrótce przybyli na miejsce.
Czterech grabarzów wspartych na szpadlach oczekiwało przy otwartym grobie. Ksiądz rozpoczął modlitwy za zmarłych.
Loriot podprowadził panią Leroyer wraz z Bertą nad brzeg otwartej mogiły. Po ukończeniu psalmów, obecni kropili trumnę święconą wodą, a następnie zaczęto ją zwolna spuszczać w głąb grobu.
Matka wraz z córką klęczały obok siebie. Boleść tamowała im oddech w piersiach.
W chwili, gdy pierwsze grudki rzucanej ziemi złowrogim echem odbijać się zaczęły o wieko trumny, nieszczęśliwa wdowa niebyła w stanie zapanować ponad ogromem swego cierpienia.
— Synu!... mój synu!... — jęczała rozpaczliwie, — wyciągając ręce ku tej nienasyconej nigdy ziemi, jaka za chwilę miała pochłonąć i ukryć szczątki jej ukochanego jedynaka.
Wszyscy obecni mieli łzy w oczach, a Berta walcząca dotąd mężnie z boleścią, zachwiała się i upadła w omdleniu u stóp matki.
Wyniesiono ją natychmiast z cmentarza, a Edmund Loriot zbliżył się do pani Leroyer.
— Pani! zaklinam, — rzekł, — zapanuj nad sobą!... Wszystko już skończone!... Odejdźmy ztąd, bo siły opuszczą panią lada chwila. Trzeba nam ratować pannę Bertę którą ztąd wyniesiono w omdleniu.
Nieszczęśliwa kobieta spojrzała błędnym wzrokiem na mówiącego, a zebrawszy przytomność, powstała z po nad mogiły.
— Troskasz się o mnie doktorze, — wyrzekła, — upewniam że więcej mam sił niż sądzisz. Łzy moje już więcej