Rzecz sama rzuca się w oczy!... I uśmierciłeś tego małego komara?
— Nie! Zabiwszy mężczyznę, miałem już utopić dziecko, gdy jakieś dziwne uczucie odezwało się we mnie, litość, czy coś takiego... sam nie wiem. Co chcesz, nie zawsze się jest doskonałym, a w chwilach gdy słabość człekiem zawładnie... Ale nie o to tu chodzi, wróćmy do rzeczy, jaka nas interesuje. Znałeś więc inicjały, a nie starałeś się odgadnąć nazwiska, ukrytego pod niemi?
— Przeciwnie, poszukiwałem.
— I cóżeś odnalazł?
— Rzecz ważną, w której mi Herbarz dopomógł.
— Herbarz? co to jest herbarz? Nie znam tego.
— Tak jak byś powiedział: „Kalendarz szlachty i ludzi utytułowanych. Znalazłeś tam więc nazwisko.
— Nie inaczej; odkryłem, że ów mężczyzna jest to książę Zygmunt de la Tour-Vaurien, i nazajutrz dowiedziałem się, że brat tego księcia zginął.
— Zamordowany?
— Nie! Zabity w pojedynku.
— Nie widzę w tem zbrodni?
— Tak, ale ja, jako doświadczony były notarjusz, jasno wszystko widzę — rzekł Brisson. To dziecię, które miałeś utopić, było synem księcia. Książę miał brata. Dziecko przeszkadzało książęcemu bratu w odziedziczeniu majątku, po śmierci wszelako tego księcia i jego syna, droga do sukcesyi otwarta.
— Byłbyż to więc ten sam mężczyzna, który, używszy mnie do uprzątnięcia sobie drogi; kazał mnie otruć swojej metresie? ozwał się Jan-Czwartek.
— Być może, iż to nie on, i nie jego metresa, ale ludzie przezeń zapłaceni i pracujący dla niego.
— Ha! mruknął Czwartek, otóż co potrzeba by wiedzieć. Może ty masz słuszność.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/26
Ta strona została skorygowana.