Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/260

Ta strona została przepisana.

płynąć nie będą. Tyle ich wylałam w ciągu mego życia, że źródło ich wyschło na wieki. Idź pan do Berty i czuwaj po nad nią.
Jakto... pani nie pójdziesz ze mną? zapytał zdumiony.
— Niemogę!
— Dla czego? — powiedz mi pani na Boga?
Nie pytaj pan... powiedzieć niemogę... Com przyrzekła mojemu synowi, dopełnić to muszę!
— Ależ ja niemogę pani tu samej pozostawić... rzekł Loriot.
Pani Leroyer nie zważając na uwagi doktora uklękła przy świeżo zasypanej mogile. Jednocześnie jakiś mężczyzna zbliżył się do Edmunda.
— Bądź pan spokojny o panią Monestier, — rzekł z cicha. Będę czuwał po nad nią, nie oddalę się ani na chwilę.
Mężczyzną tym był Ireneusz Moulin, którego książę Jerzy stojący w pewnym oddaleniu śledził bezprzestannie.
Młody doktór spojrzał na mówiącego.
— Przyjmuję pańską pomoc, — odrzekł, — wyczytawszy zacne zamiary z jego szlachetnego oblicza. — Czuwaj pan nad tą nieszczęśliwą, ja muszę pójść ratować jej córkę.
Odchodząc, spojrzał raz jeszcze na panią Leroyer. Klęczała przy mogile, zatopiona w modlitwie z wyrazem bolesnej rezygnacji.
Uspokojony jej stanem, pożegnał Ireneusza uściśnieniem ręki, spiesząc do Berty.
Orszak pogrzebowy, złożywszy na mogile wieńce i kwiaty, rozszedł się zwolna.
Grabarze kończyli swoją żałobną robotę. Na środku mogiły wkopali czarny drewniany krzyż, zakupiony w przed dzień przez matkę zmarłego i przy grobie pozostały teraz tylko trzy osoby. Pani Leroyer modląca się ciągle, Ireneusz Moulin stojący po za nią i wreszcie książę Jerzy, ukryty po za drzewami sąsiedniego grobu.