Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Bardzo być może! przywtórzył Szpagat, który dotąd słuchał w milczeniu rozmowy. Zdaje mi się, moi chłopcy, że jesteśmy na śladach żyły złota, i to prawdziwej żyły Kalifornijskiej!
— Jestem o tem oddawna przekonany — wtrącił „Gęsie-Pióro“. Żyła istnieje, lecz eksploatować ją trudno.
— Dla czego?
— Ponieważ nie widzę sposobu wniknięcia się w ów wielki świat, w którym żyją ci wszyscy ludzie.
— To fraszka! Potrzeba tylko, aby Jan-Czwartek zrobił piękną, szyk toaletę i wszedł pod jakimkolwiek bądź pozorem do księcia de la Tour-Vandieu, aby przekonał się przy osobistem widzeniu, czy to ten właśnie z Neuilly, którego poszukujesz...
— Nie potrzeba z wejściem do niego tyle sobie zadawać kłopotu. Jestem nieśmiały z natury. Ambarasowało by mnie przedstawianie się towarzystwu, dość wiedzieć gdzie mieszka. Będę czatował w pobliżu bramy, nie będąc widzianym, a skoro go poznam... no! zobaczymy!
— Myśl jest dobra rzekł Brisson. Nasz towarzysz, upewniwszy się co do tożsamości tamtego, może chodzić z podniesioną, głową. Wystarczy mu zaanonsować się natenczas, jeżeli ma się rozumieć ów mieszkaniec z Neuilly zna jego nazwisko.
— Zna je, napewno i ta kobieta także, ponieważ im obojgu opowiadałem swoją historje, dlaczego się nazywam Jan-Czwartek? Nie jego to wszakże chciałbym odnaleźć, ale jego żonę.
— Gdy schwycisz z nic jedno, będziesz miał i drugie!
— Powiedz mi notarjusz — zapytał Szpagat — czy pamiętasz wyraz po wyrazie treść listu, jaki pisałeś na żądanie damy do starego doktora.
— Pamiętam; naznaczono mu z nim schadzkę przy zwodzonym moście, ot wszystko.