Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/270

Ta strona została przepisana.

Zaledwie jednak Moulin postąpił parę kroków, chcąc przejść w poprzek ulicę, Theifer zastąpił mu drogę.
Moulin przystanął zdumiony.
Theifer zbliżył się bardziej ku niemu a kładąc rękę na jego ramieniu, rzekł:
— W imieniu prawa aresztuję pana.
Pani Leroyer wydała okrzyk przerażenia, drganie nerwowe owładnęło całą jej istotą.
Ireneusz cofnął się zdziwiony. Spostrzegłszy jednak stojących przy Theiferze dwóch ludzi, zapanował wprędce nad sobą.
— Aresztujesz mnie pan? to dziwne, — odrzekł, odzyskując krew zimną. Jakkolwiek lubię żarty niekiedy, ten jednak niepodoba mi się wcale.
— Na nieszczęście tak nie jest, — odparł Theifer.
— Zapewne podobieństwo moje do jakiejś wskazanej panu osoby w błąd go wprowadza, — ciągnął dalej Moulin.
— Bynajmniej; pana właśnie poszukujemy.
— Mnie? — zapytał z widoczną trwogą mechanik.
— Tak; wszakże pan jesteś Ireneuszem Moulin, mechanikiem przybyłym z Londynu? Niech więc to panu posłuży za dowód, że nie zachodzi tu żadna pomyłka. Pana polecono nam zatrzymać.
Łatwo wyobrazić sobie można osłupienie Moulina. Zaledwie od dni kilku przybył do Paryża już uwięzionym zostaje i za co? z jakiej przyczyny? Oburzony tem, podniósł głos, gniewnie wołając:
— Co to ma znaczyć? O co mnie obwiniają? chcę wiedzieć natychmiast.
— Proszę się uspokoić!... — zawołał gwałtownie Theifer, — wszelkie skandale i krzyki na nic się nie zdadzą. Wszakże pan widzisz, że siła i prawo są po mojej stronie.
Trzeba się poddać losowi niema rady!