Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/273

Ta strona została przepisana.

— Ha! nie okradłem, ani zabiłem nikogo; — odpowiadał sobie w duchu, a jeśli mi trzeba będzie tłumaczyć zajście pod „Krukiem“, to powołam się na ojca Loupiata, który, mam nadzieję nie odmówi swojego poświadczenia, że jedynie chęć zobaczenia się z nim po tylu latach, powiodła mnie do jego knajpy. Karać mnie przecie za to nie będą żem stanął w obawie napastowanego komisarza, na nagrodę raczej zasłużyłem jak sądzę. Za co mnie jednak wsadzono do tego „ula“? — Jest w tem jakaś ukryta siła, która działa na moją zgubę. Nieznani teraz nikogo w Paryżu, i nikt mnie nie zna nawzajem, a jednak agent wymienił moje nazwisko?...
Tu zadumawszy, drgnął nagle.
Przyszły mu na myśl ostatnie wyrazy Theifera: „przybywasz pan z Londynu“. Słowa te roznieciły światło w jego umyśle.
Słyszał podówczas o różnych tajemnych stowarzyszeniach, dla których głównym siedliskiem były Włochy i Anglja, a szczególniej Londyn. Wiedział, iż zatrzymano przybywające z tych miejsc osobistości, zakłócające spokój społeczny.
— To jest zapewne przyczyna, mówił sobie, dla której mnie wzywają do prefektury. Dowiedziano się o moim nazwisku w hotelu „pod Blachą“ i śledzą mnie jako przybyłego z Londynu, a wreszcie zatrzymują, i to jeszcze w tak ważnej chwili gdym odnalazł tę nieszczęśliwą kobietę... Co począć, aby wywikłać się z tego najprędzej?
Niewątpliwie rozpoczną śledztwo, myślał po chwili zadumy. Będę zmuszony być może odwołać się do tych poczciwych Anglików u których w fabrykach pracowałem lat tyle. Oczekiwać wypadnie na odpowiedź, a biedna pani Leroyer w trwodze i niepokoju będzie dni spędzała, czekając na ów list przyobiecany przezemnie... I kto wie z resztą, czy prze-