Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/281

Ta strona została przepisana.

— Od pańskich rzeczy? zapytał Theifer.
— Od moich czy cudzych, to pana obchodzić nie powinno... O to jest moja portmonetka. Znajdziesz pan w niej sześćdziesiąt siedem franków, sześćdziesiąt centymów i sprzączkę od szelek.
Bez żartów i szyderstw!... wykrzyknął rozwścieczony Theifer, szarpiąc gwałtownie ręką za ramię Ireneusza.
Mechanik wybuchnął oburzeniem.
— Ostrożnie... ostrzegam!... zawołał, zgrzytnąwszy zębami. Pozwalam panu wojować językiem, ile się tylko podoba... lecz wara... ręce radzę trzymać przy sobie. Jestem z natury powściągliwy i spokojny, dopóki mnie ktoś niepodrażni; lecz w rozjątrzeniu tracę władzę panowania nad sobą. Ze względu więc na nas obu, radzę ograniczyć się panu na wypełnieniu tylko tego co panu służy z urzędu.
— Masz pan jakie papiery? zapytał Theifer opamiętawszy się nieco.
— Ma się rozumieć że je mam.
— A gdzież są one?
— Nie przy mnie, napewno. Nieprzewidując że zostanę aresztowanym nie mogłem się w nie zaopatrzyć.
— Przekonamy się o tem; odparł inspektor i zaczął pomagać agentom w przeszukiwaniu uwięzionego, który pomimo przykrego wrażenia jakie mu to wszystko sprawiało,: starał się zachować krew zimną. Lękał się tylko by przy tak subtelnej rewizji, wytrawne pałce agentów nie natrafiły na klucz ukryty albo banknoty.
Skończyło się jednak wszystko na strachu, mimo że Theifer dokładał wszelkich usiłowań ażeby odnaleść jakie papiery lub cośkolwiek bądź kompromitującego coby mogło zgubić pochwyconą przezeń ofiarę.
Niepomyślny skutek poszukiwań, zmartwił głęboko inspektora, sprowadzając na jego oblicze owo nerwowe drganie, tak niemiłe dla patrzących.