dawna na serce. Wypadki zaszłe w ciągu ostatnich kilku tygodni, podkopały do reszty jej zdrowie.
Niepodobna było łudzić się teraz jakąkolwiek bądź nadzieją. Anioł śmierci zbliżał się już do tego łoża boleści, tak jak przed kilkoma dniami zawitał do jedynego jej syna.
Katastrofa mogła nastąpić lada chwilę.
Edmund Loriot zapisał receptę, a przed wyjściem z mieszkania, przywołał do siebie Bertę.
— Przebacz pani, mówił do niej z cicha, przebacz że do twoich umartwień zmuszony jestem dodać jeszcze jedno, i to bardzo bolesne... Sumienie jednak milczeć mi niepozwala tam, gdzie wyjawić prawdę jest moim obowiązkiem. Trzeba natychmiast podać matce lekarstwo jakie tu przyślę z apteki. Ale to jeszcze nie wszystko. Trzeba otoczyć chorą najgłębsza ciszą i spokojem. Chorobliwa drażliwość systemu nerwowego, przybrała u niej zatrważające rozmiary... Najmniejsze wzruszenie zabić ją może od razu. Czuwaj więc pani... czuwaj nieustannie... bo mówię jest to kwestja życia lub śmierci!...
— Będę czuwała, odpowie Berta zaledwie dosłyszanym głosem, będę czuwała... przysięgam!...
— Trzeba ażebyś pani wezwała jaką kobietę do pomocy, rzekł Edmund.
— Na co? doktorze...
— Siły pani są wyczerpane... Potrzebujesz wypoczynku aby podołać temu ciężkiemu zadaniu.