Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/286

Ta strona została przepisana.

Berta niezaprzeczała, czując aż nadto dobrze, że w słowach młodego doktora mieściła się pomoc i szczera dla niej życzliwość.
Czy ta kobieta która mi dzisiaj w trzeźwieniu pani niosła tak skuteczną pomoc, nie byłaby dla niej dogodną? pytał Edmund dalej.
— Owszem, myślałam właśnie o niej... Jest to poczciwa istota, która za małe wynagrodzenie zgodzi się chętnie na moją propozycję. Wypadnie mi ją zatrzymać przez dni kilka, bo w rzeczy samej czuję iż siły moje nie podołały by temu.
— Dobrze... teraz już będę spokojniejszym nieco. Zaklinani jednak panią, nie narażaj się tam gdzie tego nie okaże się konieczna potrzeba... Nie trwóż się przyszłością, i pomnij że masz we mnie przyjaciela, który każdej chwili jest gotów na twoje wezwanie.
— Wiem o tem. odparło dziewczę, ujmując rękę młodzieńca i ściskając ją serdecznie. Tyle nam pan dajesz dowodów swojej życzliwości, że powątpiewanie z naszej strony, byłoby nikczemną niewdzięcznością.
Edmund zapatrzony w pełne tkliwego wyrazu oczy Berty, uległ chwilowemu zapomnieniu się, a przysuwając ku sobie młodą dziewczynę, złożył pocałunek ha jej stroskanym czole.
Berta zadrzała pod tą oznaką gorącego uczucia. Po raz to pierwszy w życiu, usta obcego mężczyzny dotknęły jej twarzy. Stała spłoniona, zmięszana, nie wiedząc co czynić. Wprawdzie, doznała w sercu tak błogiego uczucia, że ono zapomnieć jej dało o trudach i grożącem nieszczęściu. Wiedziała że jest kochaną, ale mimo to uczuwała się być zrażoną w swojej dziewiczej godności.
Edmund nie przewidywał, jak różnorodne myśli jego pocałunek obudził w duszy dziewczyny. Dostrzegł wprawdzie na jej twarzy wyraz głębokiego zmięszania, i tej pozornej niechęci, jaką zwykle młode dziewczęta karzą uko-