Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/29

Ta strona została przepisana.

— Schwytaliby mnie! Ten pokoik przylega do jego własnego mieszkania.
— Ależ od lat pięciu... czy te rupiecie są tam jeszcze?
— Są! Spotkałem ojca Chaboisseau przed dwoma miesiącami. Powiedział mi, że mnie oczekuje i że pakunków nie ruszył z miejsca.
— Pomówimy o tem później — zakończył Jan-Czwartek. — Pozwól mi rozważyć to wszystko i plan ułożyć. Główną rzeczą jest mieć pieniądze do działania.
— Drobnostka — zawołał Szpagat — te kilkaset franków jutro mieć będziemy.
Czwartek zmarszczył czoło.
— Zapewne! — mruknął ponuro — w pałacyku ze czterema kobietami... Ta sprawa wcale mi się nie podoba!
— Ehę! rozumiem — wtrącił Szpagat. Chcesz nas w pole wyprowadzić. Żeś raz wpadł w ręce jakiejś sprytnej baby, to nie przyczyna, aby kogo innego miało spotkać toż samo. Mów krótko i jasno; należysz do tej sprawy, czy nie należysz?
— Ma się rozumieć, iż należę tam, zkąd zyskać można pieniądze, ale nie idę z dobrej chęci, upewniam!
— Bądź spokojny; potrafimy powstrzymać gadatliwość tych kobiet, gdyby chciały przyzywać pomocy.
— Chcąc odnaleść żabę, trzeba szukać wszędzie — dodał Brisson.
— A więc szukać będziemy.
— A jeśli kobiety się przebudzą?
— Tem gorzej dla nich mówiłem!... krzyknął Szpagat, zaciskając pięści. Potrafimy je uśpić natenczas!...
— Tylko bez rozlewu krwi... bez krwi!... jąkał notarjusz. Galery... no! to ujdzie jeszcze w ostatnim razie; ale rusztowanie, gilotyna... brrr! dreszcz przebiega po skórze!
— Dobrze... dobrze! — mruknął Szpagat; — jednak na wszelki wypadek uzbroić się nam potrzeba. Jan-Czwartek