Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/293

Ta strona została przepisana.

— Cieszy mnie, że się z panem spotykam, ciągnął Czwartek.
— I mnie zarówno, chociaż mówiąc nawiasem wolałbym byśmy się gdzieindziej spotkali.
— Ha! trudno, trzeba być filozofem... Ja nim już jestem oddawna, Jan odrzekł.
— Zgadzam się na to pańskie zdanie, mimo, iż wątpię ażebyś pan zdołał wynaleść jakie nowe doktryny filozoficzne... A cóż się dzieje z ową osobą po której pan miałeś odziedziczyć majątek? dodał Moulin po chwili.
— Co się odwlecze, to nie uciecze, nie spotkam jej dziś, to spotkam ją później. Jest to kwestja czasu i cierpliwości.
— Jednym słowem nie tracisz pan nadziei?
— Bynajmniej... owszem, do czasu mego spotkania się z panem, jestem pewien, że majątek mnie nieominie.
— Winszuję zatem...
— Dzięki za dobre życzenie, a pomnij pan o mojej obietnicy, ja lubię dotrzymywać słowa... Jeżeli otrzymani spodziewane pieniądze, wyprawimy sobie kolacyjkę co się zowie!
Tu zamilkł, a po chwili:
— Gdybyś pan był zuchem o jakim ja myślę, zaczął na nowo, moglibyśmy działać wspólnie oba... No! ale przed wszystkiem powiedz mi pan za co cię tu osadzono? Cóżeś takiego zrobił do czarta?
— Nic, odrzekł Ireneusz, przysięgam niewiem za co mnie więżą...
— A to mi blaga! zawołał śmiejąc się Jan.
— Nie blaga lecz prawda, najczystsza prawda!
— To znaczy, iż pan masz tyle grzechów na sumieniu, że sam nie wiesz za który cię złowiono?
Moulin zrozumiał teraz, że Jan-Czwartek tak jak i wszyscy uważał go za złodzieja. Jakkolwiek była to wiel-