Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/297

Ta strona została przepisana.

— Cóż takiego?
— Nasz mechanik staje w poniedziałek do pierwszego badania.
— A! jakże to wszystko powoli się wlecze!... odparł Jerzy z niezadowoleniem.
— Tak zrządziły okoliczności... musimy się z tem pogodzić. Można byłoby wprawdzie przyspieszyć sprawę powiadomiwszy sędziów że waszej książęcej mości wiele na pospiechu zależy, a książę nie życzył sobie tego.
— Tak, mój kochany, ale o jedno jeszcze jestem w obawie.
O cóż takiego?
— Przychodzi mi na myśl czy czasem Moulin nie porozumiał się już z tą kobietą? Niech książę będzie spokojnym. Kazałem strzedz pilnie domu przy ulicy Notre-dame des Champs, i upewnić mogę że do tej chwili nikt obcy nie był u pani Monestier.
— Monestier? powtórzył Jerzy zdziwiony.
— Tak; pod tem nazwiskiem znaną tam jest ta rodzina. Jeden tylko doktór, odwiedza je codziennie. Ten który leczył syna, leczy teraz matką.
— Jest ona więc chorą?
— Umierającą!... Sąsiedzi mówią, że zaledwie dni kilka do życia jej pozostaje.
— Ha! gdybyż było to prawdą!... zawołał pomimowoli pan de la Tour-Vandieu i zamilkł. Jestżeś więc pewny panie Theifer, zaczął po chwili, że ani matka ani córka nie starały widzieć się z uwięzionym?
— Mogę zapewnić księcia, że nawet nie wiedzą gdzie on się znajduje? Żadna prośba o zezwolenie na widzenie się z nim nie była dotąd podawaną. Gdyby uczyniono jakiekolwiek bądź kroki w tym względzie, natychmiast księcia powiadomił bym o tem.