Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/298

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję ci za twą życzliwość panie Theifer. Jesteś roztropnym nad wyraz.
Przebiegły policjant spoglądał z pod oka na Jerzego.
— Czynię wszystko co jest w mojej mocy, odrzekł po chwili, czując, że wasza książęca mość narażoną jest na niebezpieczeństwo. Ta myśl pobudza mnie do czujności i poświęcenia.
Widząc pan de la Tour-Vandieu jaki obrót biorą rzeczy, postanowił zmienić dotychczasową taktykę.
— Masz słuszność, odrzekł. Niebezpieczeństwo poważne zagraża mi w istocie... Mógłbym drogo przypłacić, szalony wybryk młodości. Mam zaciętych wrogów gotowych do skorzystania z mego dawniejszego niedoświadczenia.
— Zwalczymy ich książę, paraliżując im plany.
— Czyś pan już robił poszukiwania o jakie pana prosiłem?
— Co do Klaudji Varni?
— Tak.
— Zarządziłem je.
— I cóżeś się pan dowiedział?
— Że wbrew twierdzeniu waszej książęcej mości żadna Klaudja Varni nie mieszka w Paryżu.
— A jam posądzał ją o zmowę z mojemi nieprzyjaciółmi odparł Jerzy.
— Nic nas nie upoważnia do takich wniosków.
— Wszak ona zamieszkiwała w Londynie?
— Tak, przed osiemnastoma laty wyjechała do Anglji, i odtąd zatraciliśmy zupełnie jej ślady.
— Od kogóż by więc pochodził ten list o którym mówił Ireneusz, ktoby go napisał, i kto jemu doręczył?
— Cierpliwości mości książę, dowiemy się o wszystkiem.
— W jaki sposób?