tych rodzin francuzkich, gdzie jej dobre znalezienie się, ogłada i inteligencja zdobyły uznanie. Prócz tego uroda i wdzięk młodziutkiej Oliwji, przywabiały młodzież oczekującą niecierpliwie zaproszenia.
Licząc więc na przyjmowanie gości w swoich salonach, Klaudja miała już ku temu gotowe plany, i utworzyła sobie na razie mimo że niewielkie, ale dobrane kółko przyjaciół.
By jednak utrzymać się na tej stopie na jakiej rozpoczęła swoją kampanję, brakło jej najważniejszej rzeczy, a to odpowiednich funduszów ku temu. Nie troskała się tem wszelako, przekonana, iż z nieprzebranych bogactw księcia de la Tour-Vandieu pełną ręką czerpać będzie mogła.
Z uśmiechem pełnym wesołości myślała o spotkaniu się ze swoim dawnym kochankiem, wyobrażając sobie jego twarz zalęknioną, i przestrach.
W kilka dni po jej bytności w agenturze Fumela przybył do pałacyku jakiś obcy mężczyzna, pragnąc się z nią widzieć natychmiast.
Podany przez służącego bilet wizytowy z napisem:
nie objaśnił jej wiele. Poniżej wszakże dojrzała drobniutki dopisek ołówkiem: „Z polecenia pana Fumel“.
— Wprowadzić tego pana do saloniku, rzekła do lokaja. Zaraz tam przybędę.
W kilka minut później, pani Dick-Thorn znalazła się wobec czterdziestoletniego mężczyzny bardzo pospolitej powierzchowności, której upiększyć nie zdołało ani eleganckie modne ubranie, ani wstążeczka orderowa przeciągnięta przez dziurkę od tużurka.
Ukłonił się niezręcznie oczekując na zapytanie.
— Przybywasz pan, zaczęła Klaudja, jako reprezentant agencji Roch i Fumel?
— Tak pani. Zaszczycony zostałem poleceniem mego zwierzchnika, ażeby zbadać kwestję o którą pani chodzi.