Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/306

Ta strona została przepisana.
XVIII.

Na podwórzu więzienia świętej Pelagji, Jan-Czwartek z rozkoszą spożywał śniadanie Ireneusza Moulin, zasilając nim swój wygłodzony żołądek.
Dwie szklanki wina dozwolone więziennemi przepisami wzmocniły siły, i pobudziły humor rzezimieszka. Przyrzekł uroczyście, iż wywzajemniając się mechanikowi, zajmie się niezwłocznie jego interesem i jaknajlepiej go poprowadzi.
— Zaczekaj pan tu na mnie, rzekł do Ireneusza, pójdę po posłańca, i wrócę z nim razem.
Podwórze było niewielkie, Jan wkrótce spotkał tego, którego szukał.
— Dzień dobry Eugenjuszu, rzekł do owego handlarza teatralnemi biletami. Zechciej wyświadczyć przysługę jednemu „z naszych“ poczciwych chłopców, który ci za to ofiaruje luidora.
— Najchętniej! Z natury, jestem usłużnym, a cóż dopiero gdy sprawa poparła złotą, monetą. O cóż tu chodzi?
— Pójdź zemną do ogrzewalni, porozmawiamy swobodnie.
Izba przeznaczona do ogrzewania się dla więźniów, była to duża wygodna sala, z dębowemi do ścian poprzytwierdzanemi ławami. Na środku stał piec olbrzymi, otoczony zamkniętą na klucz kratą, do której wolny przystęp mieli tylko strażnicy.
Ciepły dzień jednak, nie sprowadził natenczas tu jeszcze nikogo. Jan zatem, a wraz z nim Moulin i Eugenjusz zasiedli w kącie do narady.
— Oto towarzysz o którym ci mówiłem, rzekł Czwartek wskazując Moulin’a.
— Przyjemnie mi, że mogę koledze być użytecznym, odparł Eugenjusz zwracając się do mechanika. Podobałeś mi się, wolę usłużyć tobie, niż innemu.