Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/316

Ta strona została przepisana.

sprawę... a nakoniec, pokrzepi cię nadzieją. Jabym radził zawezwać jaknajprędzej adwokata.
— Dobrze... lecz pierwej trzeba się od kogoś dowiedzieć jakie są ku temu do spełnienia formalności?
— To najłatwiejsza!... Jest tu pomiędzy nami pewien młodzieniec z bardzo porządnej rodziny skompromitowany trochę w jakiejś sprawie z brylantami. Miewa on codziennie audjencje z adwokatem, o którego adres zapytać go możemy.
— Znasz tego młodzieńca?
— Nie rozmawiałem z nim nigdy, ale zapoznać się łatwo.
— Postaraj się więc o to.
Ów młody człowiek o którym była mowa, bardzo przyzwoicie na pozór wyglądał. Na jego twarzy lubo nie widniała inteligencja, przebijała jednak dobroć i moralne przygnębienie.
Wymagania kochanki, i wrodzona słabość charakteru, popchnęły go na zgubną drogę. Osadzony obecnie w więzieniu św. Pelagji, za kilka dni miał zasiąść na ławie oskarżonych.
Do obecnej chwili wolno mu było zajmować osobną izbę, z której dwa razy dziennie dla użycia świeżego powietrza wychodząc używał przechadzki po podwórzu. Unikał wszelako naówczas starannie zetknięcia się z towarzyszami niedoli.
Jan-Czwartek pociągnąwszy z sobą Moulin’a, zatrzymał się wraz z nim przed samotnie spacerującym młodzieńcem.
— Wybacz pan, zaciął, uchylając czapki, wybacz, że moją prośbą śmiem mu być natrętnym, ale pragnąłbym pozyskać od niego pewne objaśnienie.
— O co chodzi? zapytał ozięble młody człowiek.
— Mój towarzysz, którego pan tu widzisz lada dzień przed sędziego powołanym zostanie.