Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/326

Ta strona została przepisana.

Nagle spostrzegł przed handlem win siedzącego mężczyznę z przyborami do czyszczenia zabłoconego obuwia przechodniom. Jeden rzut oka ostrzegł go dostatecznie o niebezpieczeństwie. Cofnął się w oka mgnieniu na przeciwległy trotoar.
— Do pioruna! zawołał, ja się nie mylę!... Ów spokojnie siedzący czyściciel, nie jest tym za kogo pragnie uchodzić... Jest to znany mi dobrze agent policyjny, który wieczorami czatował pod teatrem na takich jak ja przestępców. Co on tu jednak robi? Na kogo zakłada sidła? W każdym razie teraz bardziej niż kiedykolwiek na ostrożności mieć mi się potrzeba.
Niechcąc wszelako uchodzić z placu walki przed rozpoczętą kampanją, Eugenjusz wydobył tytuń z kieszeni, a skręcając niby papierosa przypatrywał się uważnie temu mniemanemu czyścicielowi butów.
Za chwilę potem, z bramy tegoż samego domu, wyszedł jakiś tłusty wieśniak, i rozpoczął pogawędkę z przebranym agentem.
Wysłaniec Ireneusza Moulin, omal nie krzyknął z przestrachu, w owym wieśniaku albowiem poznał drugiego policyjnego agenta.
— Tego już za wiele!... mruknął pół głosem. Dom jest strzeżony istnie jak kasa ogniotrwała. Byłożby to w celu przeszkodzenia mojej wizycie? Kto wie?... Co począć zatem? Gdyby mnie spostrzegli, przepadło wszystko!
I szybkim krokiem skręcił w ulicę de Rennes.
Uszedłszy kawałek drogi, zatrzymał się znowu.
— Co zrobić z tą powierzoną mi przesyłką? zapytał siebie. Przyrzekłem, że dziś nieodmiennie doręczę list i klucz tym nieszczęśliwym kobietom. Miałżebym z przestrachu zniżyć się do nikczemności. I czegóż zresztą mogę się obawiać? Że znam tych dwóch agentów, to jeszcze nie dowód ażeby