Pani Leroyor posłyszała w drugim pokoju głos obcy.
— Berto, kto przyszedł? zapytała, czy doktór?...
— Moja matka już nie śpi, wyrzekło dziewczę do przybyłego. Zechciej pan chwilę zaczekać, powiadomię ją o tem.
I weszła do sypialni oznajmując matce o przybyciu jakiegoś nieznajomego, który koniecznie pragnie z nią się widzieć.
Pani Leroyer pomyślała natychmiast o Ireneuszu Moulin.
— Przyprowadź go tu coprędzej, odpowiedziała.
Eugenjusz po wejściu do sypialni, ujrzał umierającą już prawie kobietę, tak białą jak poduszki na których spoczywała.
— Pan życzyłeś, widzieć się zemną? zapytała wdowa słabym głosem.
— Tak pani... Chciałbym pomówić z nią bez świadków.
— Moja córka więc obecną być przy tem nie może?
— Nie pani... odrzekł wysłaniec Moulin’a.
— Dla czego taki surowy nakaz?
— Nie wiem... tak mi polecono uczynić. Nie moja to zresztą tajemnica...
— A więc wychodzę... ozwała się Berta, mocno zdziwiona zachowaniem się nieznajomego.
— Otóż jesteśmy sami, zaczęła pani Leroyer. Jaki interes sprowadza pana tu do mnie? Kto pana przysyła?
— Ireneusz Moulin.
Zamglone spojrzenie chorej, żywym ogniem zabłysło.
— Jest więc już wolnym? zapytała.
— Nie pani. Gdyby był wolnym, sam by tu przyszedł. Polecił mi tylko oddać do rąk pani dwie rzeczy...
— Cóż takiego?
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/329
Ta strona została skorygowana.
XXII.