Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/330

Ta strona została przepisana.

— List i klucz... Ot! wszystko.
To mówiąc Eugenjusz zbliżył się do łóżka na którym spoczywała dogorywająca już pani Leroyer, i podał jej powierzone sobie przedmioty.
— Dziękuję panu!... odparła drżącym głosem. Niech ci Bóg wynagrodzi.
— Ireneusz polecił mi jeszcze dodać pani, że „nadzieja i odwaga nie powinny jej odstępować na chwilę!“ Teraz wypełniwszy dane mi polecenie, czuję się w obowiązku ostrzedz panią o pewnym grożącem jej niebezpieczeństwie...
— O jakiem niebezpieczeństwie? zapytała z trwogą.
— Ten dom jest pilnie strzeżony przez policyjnych agentów. Jeden przebrany za wieśniaka, siedzi w izbie odźwiernego, drugi, przed tym tu domem, ustawił pozornie stolik z przyrządami do czyszczenia obuwia. Zkąd i dla czego to wszystko, objaśnić panią nie umiem. Wolałem ostrzedz wszelako, ażebyście się panie miały na baczności. A teraz żegnam. I z niskim ukłonem, opuścił pokój chorej.
Berta przeprowadziła go do drzwi, a pożegnawszy i ją ukłonem, zbiegł ze schodów z lekkim sercem, zadowolony tak pomyślnie załatwionym zleceniem.
Wyszedłszy na ulicę, wstąpił do najbliższego sklepu, aby się dowiedzieć która godzina.
— Dziewiąta minut trzydzieści pięć, rzekł, spojrzawszy na zegar. Niemam już wiele czasu do stracenia. Wolę nawet dla uspokojenia tego nieboraka wydać pieniądze na dorożkę, niż mu kazać wyczekiwać w obawie i niepewności tak długo.
Z tą myślą pobiegł na ulicę de Piennes, gdzie spotkał wolną dorożkę.
— Czy zawieziecie mnie w ciągu dwudziestu minut do więzienia świętej Pelagji? pytał woźnicy.
— We dwadzieścia minut!... to trochę za ciężko...
— Dam dwadzieścia sous na piwo.