Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/331

Ta strona została przepisana.

— Siadaj pan... spróbujemy.
— Zatrzymacie się jednak przed pierwszą dystrybucją, mówił dalej Eugenjusz. Poczęstuję was cygarem.
— Zgoda. Znam jedną mającą dobry towar, przy ulicy Vaugirard. I w kilka minut stanął przed sklepem.
— Spiesz się pan, mówił do swego pasażera, byśmy nie chybili umowie.
Eugenjusz wrócił niebawem z paczką tytuniu dla mechanika i dwoma cygarami, przeznaczając, jedno dla woźnicy drugie dla siebie.
Popędziwszy kłusem, na dwie minuty przed dziesiątą, stanęli na wprost więzienia, i po zapłaceniu woźnicy, jego pasażer zdążał ku bramie wchodowej, gdzie przystanął oczekując.
Ireneusz tymczasem pewien, że już posełki na czas nie otrzyma, pogodził się z swym losem. Ze spuszczoną głową, i tysiącem smutnych myśli przechodził korytarz więzienny dążąc do kancelarji, dla dopełnienia niektórych koniecznych formalności.
Poraz drugi wywoływano ich po nazwisku, a potem prowadzono do więziennego wozu. Eugenjusz stojący w pobliżu bramy, patrzył na to wszystko.
Nagle, chcąc zwrócić na siebie uwagę kalsnął głośno. Moulin przechodząc właśnie koło niego, obejrzał się, i dostrzegł wzniesioną w górę jakąś rękę z paczką tytuniu.
Jaki ciężar ubył z jego przygniecionej rozpaczą piersi, trudno opowiedzieć. Wszystko już bowiem teraz było na dobrej drodze. Nie obawiając się podstępu, mógł podać adres swojego mieszkania i żądać uniewinnienia.
Po napełnieniu więźniami wozu, zamknięto go szczelnie. Dwóch żandarmów eskortowało wehikuł, prowadząc go tło pałacu Sprawiedliwości.