niowie zostawiali u niego resztki swoich pieniędzy, nie mówiąc o bogatszych którzy najczęściej po dokonanym badaniu, wracali na wpół pijani do swoich wozów więziennych.
Ireneusz Moulin kazał sobie zarówno podać śniadanie, a zjadłszy je z dobrym apetytem, pokrzepił wraz z ciałem i upadającego swojego ducha.
Czas niesłychanie wolno upływał naszemu mechanikowi, dopiero około czwartej po południu wezwano go do badania.
Pod eskortą dwóch uzbrojonych żandarmów przeprowadzonym został przez liczne schody i korytarze, do gabinetu sędziego śledczego pana Camus-Bresseles.
Zastał owego prawnika siedzącego przy biurku, tyłem do światła, tak, że jego twarz pozostawała w głębokiem półcieniu. Na oblicze Ireneusza padało za to całe światło z okna, tak, iż najdrobniejsze nawet przelotne uczucie odbijające się we wzroku jako naturalnym zwierciadle duszy, dostrzedz było można.
Przy bocznym stoliku, siedział pisarz sądowy notujący zeznania obwinionych.
Ireneusz wszedłszy do gabinetu, ukłonił się z właściwą sobie swobodą. Przekonany o swojej niewinności nie obawiał się niczego, wiedząc zaś że pani Leroyer zabierze wieczorem z mieszkania pieniądze wraz z ową szacowną kopją listu, postanowił odpowiadać szczerze na zapytania, a w razie potrzeby podać i swój adres. Nie mając powodów do ukrywania się, mógł prawdę wyjawić.
— Imię wasze? pytał na wstępie sędzia.