Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Uwierzywszy temu co mówisz, można by sądzie, że kwestje polityczne nie obchodzą cię zupełnie?
— Tak panie... a ponieważ tam wyłącznie tylko o tem rozprawiano, przestałem uczęszczać na te zebrania. Pomienione kwestje rozdrażniają mi nerwy.
Sędzia śledczy, przypatrywał się bacznie Ireneuszowi, na którego poczciwej twarzy malował się głęboki spokój ducha. Jasno błękitne oczy mechanika patrzyły pogodnie w oblicze pana Bresselles.
— W tych zebraniach przyjmowali udział i Włosi zapewne? pytał podsądnego dalej.
— Tak panie, odparł Moulin.
— Jak wielu ich tam bywało?
— Około dziesięciu lub dwunastu.
— Znałeś osobiście niektórych?
— Znałem... Nie żyłem jednak z niemi w żadnych bliższych stosunkach. Nasza znajomość kończyła się przy butelce porteru, w jakiej podrzędnej restauracji.
Ireneusz nie namyślał się po nad odpowiedziami. Mówił prawdę, same mu one więc do ust płynęły.
— Proszę mówić wolniej!... zawołał sędzia. Nie staraj się oszołomić mnie zbytecznym napływem wyrazów, bo to nadaremne!...
Moulin zmieszał się nie wiedząc co mu czynić wypada.
A zatem, przyznajesz się do stosunków z Orsinim Brussonim, Benedettim, i tym podobnemi? ciągnął dalej sędzia.
— Niech Bóg uchowa! zawołał przerażony Ireneusz. Mówiłem panu i powtarzam, że to była tylko przelotna znajomość przy kuflu piwa.
— Nie zaprzeczysz jednak, że oni żyli w przyjaźni z emigracją francuzką?
— Tego nie wiem panie czy poza obrębem knajpy widywali się gdzieindziej? Nie mogę zatem twierdzić, ani zaprzeczać.