Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/34

Ta strona została przepisana.

w tym razie, biada gdybyś mi się ważył odmówić. — Taką mnie znałeś i taką jestem dziś jeszcze. Lata przeniknęły, nie złamawszy mojej energii. Znajdziesz Klaudję Varni tak piękną i energiczną jak przed laty dwudziestu.
Schowała do teki przeczytane listy, a zamknąwszy, ją na klucz, otworzyła torbę podróżną i wydobywszy z niej pęczki banknotów, położyła je przed sobą na biurku.
— Otóż wszystko, co posiadam! — zaczęła, z westchnienim, spoglądając na drogocenne papierki. — Osiemdziesiąt tysięcy franków... to nędza! z której trzeba wydać połowę na urządzenie domu. Należy więc działać prędko i iść wprost do celu, inaczej znajdą się bez pieniędzy. Szczęściem mam plan gotowy!
Zgarnęła pieniędze w szufladkę, w której już umieściła swoje rodzinne dokumenty, portfel położyła na wierzchu, a zamknąwszy biurko, dołączyła kluczyk do pęku innych, z jakiemi ani na chwilę się nie rozstawała.
Jednocześnie powóz zatrzymał się przed domem. Zadzwoniono do pałacowej bramy, a w kilka minut później zapukano lekko do drzwi buduaru.
— Kto tam? — zapytała Klaudja.
— Ja, mamo... — odrzekł głos młody i świeży.
— Wejdź, drogie dziecię.
— Kiedy nie mogę, drzwi na klucz zamknęłaś!
— To prawda.
Tu pani Dick-Thorn powstała, aby otworzyć, a całując Oliwję:
— Co się stało? — zapytała.
— Przywieziono bagaże ze stacji drogi żelaznej.
— Dobrze, zaraz tam idę i wyszła za córką.
Była wielka ilość owych bagażów, niektóre bardzo ciężkie, a dwa w długich szerokich płaskich pakach, na których wypisano dużemi czarnemi literami: „Ostrożnie, szkło“.