— Dość już tego na dziś, rzekł do siebie sędzia. Trzeba iść na obiad. A zwracając się do swego pisarza, dodał:
— Jesteś wolnym panie Bubril. Wyjść możesz.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wiemy, że Theifer nie opuszczał ani na chwilę pałacu Sprawiedliwości, włócząc się jak potępieniec po wszystkich przedsionkach i korytarzach gmachu, w oczekiwaniu gorączkowem na ukończenie sprawy Moulin’a.
Jako przewidujący i przezorny urzędnik policyjny, postanowił nieodwołalnie dnia tego za jaką bądź cenę dostać do ręki papiery mechanika, i skorzystać z nich o ile się da tylko.
Nakoniec spostrzegł Ireneusza przechodzącego w pobliżu siebie.
— Otóż się skończyło nareszcie!... wyszepnął. Trzeba się teraz dowiedzieć czy podał swój adres, i adres ten poznać jakprędzej!...
Theifer przechadzał się bez przerwy po rozległych korytarzach pałacu Sprawiedliwości, oczekując na przybycie pisarza pana Bressoles by od niego zasięgnąć potrzebnych sobie szczegółów co do sprawy Ireneusza.
Nagle posłyszał dzwonienie, otwarły się drzwi gabinetu sędziego, a z nich wybiegł szczupły małego wzrostu urzędnik, i z trzymanej w ręku pliki papierów, czytał arkusz papieru przytwierdzony z wierzchu.
Agent zatrzymał go w biegu.
— Jak się masz panie Lambert, zawołał. Dokąd tak śpieszysz?