Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/346

Ta strona została przepisana.

— Niedaleko, odrzekł zagadniony. O ile sądzę, przygotowują dla pana robotę. Te papiery kazano mi doręczyć delegowanemu komisarzowi.
— A zkąd pan sądzisz, że to dla mnie robota?
— Ztąd, że nakazane dopełnić jutro rewizję.
— U kogo? zapytał Theifer z udanym przerażeniem.
— U niejakiego Ireneusza Moulin.
Wyraz nieopisanej radości zawidniał na twarzy inspektora.
— Wyznał widać wszystko! pomyślał. Za godzinę będę wiedział to co mi jest potrzebnem. Wszystko idzie dóbr jak z płatka!...
— Zejdziemy razem, bo i ja wychodzę, dodał głośno.
U drzwi gabinetu komisarza, pożegnał się z Lambertem, i wszedł do swego biura, jakie obok się znajdowało. Mógł teraz spokojnie oczekiwać na dalszy bieg sprawy, wiedząc przez jakie koleje przechodzić jej będzie trzeba.
Wiedział, że komisarz odeśle papiery na ręce naczelnika bezpieczeństwa, i że ten wyznaczy agenta do przeszukania rzeczy w mieszkaniu Moulin’a. Mimo to jednak zrywał się od biurka co chwila, i biegał po pokoju w nerwowym rozdrażnieniu. Pragnął co rychlej dowiedzieć się o wszystkiem.
— A jeżeli naczelnik wyznaczy którego z moich kolegów? zapytywał sam siebie, co począć wtedy? Będę musiał podstępem dowiadywać się o adresie tego przeklętego mechanika. A ileż doznam przed tem zmartwień i niepokoju?...
Po pół godzinnem oczekiwaniu, zjawił się wreszcie woźny z pliką papierów, a zastawszy Theifera podszedł ku niemu.
— Chciałem prosić pana o doręczenie tych dokumentów naczelnikowi, rzekł, gdyż sam powracać muszę spieszno do komisarza.
— Najchętniej; odrzekł Theifer.