Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/347

Ta strona została przepisana.

Po odejściu woźnego, spojrzał na akta, i przekonał się ku wielkiemu swemu zadowoleniu, że to były właśnie papiery Moulin’a.
— Traf, odgrywa dla mnie dzisiaj rolę Opatrzności rzekł, zacierając ręce. Los bardziej nam sprzyjać nie może!... I z wesołym na ustach uśmiechem zabrawszy przyniesione dokumenty, udał się z niemi do naczelnika publicznego bezpieczeństwa.
— Co pan sobie życzysz?... panie Theifer? — zapytał naczelnik.
— Przynoszę papiery od sędziego Camus-Bressoles, jakie już przeszły przez ręce delegowanego komisarza. Woźny nie mówił, że polecono dokonać rewizję w mieszkaniu zaaresztowanego przezemnie przed kilkoma dniami człowieka, który natenczas odmówił wyjawienia swego adresu.
— Ha! widać, że pan Bressoles znalazł sposób rozwiązania mu języka, odrzekł naczelnik. Już to przyznać trzeba, że on umie się znakomicie obchodzić z obwinionemi!... Zobaczmy co też z podsądnego wydobył?
Theifer z właściwą sobie uniżonością podał papiery, oczekując w milczeniu na dalsze rozkazy. Pragnął gorąco by jemu powierzono tę sprawę, a gdyby go pominięto, prosić o nią postanowił.
Naczelnik przebiegł szybko oczyma protokuł.
— Ha! ha! — zawołał, podsądny miał stosunki z włoskiemi agitatorami zamieszkującemi w Londynie, widywał się z nimi... Dobrą rybę złowiłeś Tlieiferze... Winszuję ci... winszuję!...
Inspektor ukłonił się nisko, zaczerwieniony z radości. Szczęście sprzyjało mu zdumiewająco dnia tego. Będą mu zazdrościli, winszowali, obdarzą go gratyfikacją, a może nawet awansem! Jakież rozkoszne marzenia!...
— Łączyły go tam przyjazne stosunki z temi osobistościami należącemi do partji wichrzycieli... Widywał się