Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/350

Ta strona została przepisana.

— Upewniam cię drogie dziecko. A będę cię mogła lepiej jeszcze objaśnić, skoro powtórnie odczytam ten list.
— Mamże cię znowu pozostawić samą?
— Niepotrzeba. Zostań i przygotuj mi tymczasem lekarstwo.
Chora mówiła tak przyciszonym głosem, że zaledwie dosłyszeć ją było można. Z dniem każdym ta biedna kobieta, owa prawdziwa „Mater dolorosa“ traciła coraz więcej sił, codziennie posuwała się bliżej do mogiły, a mimo to Edmund Loriot nie tracił nadziei.
— Trochę szczęścia i spokoju, myślał, ocalić ją może.
Berta przygotowywała lekarstwo, podczas gdy matka czytała list Ireneusza pochłaniając prawie każde przezeń nakreślone słowo.
Skończywszy na podpisie, zaczęła go odczytywać na nowo. Poraz pierwszy od tylu tygodni, wyraz radości zapromieniał na obliczu nieszczęśliwej. Lekki rumieniec okrasił wdzięcznie jej twarz wybladłą, Przypomniała sobie, iż przed kilkunastoma laty mieszkała w tymże samym domu przy Królewskim placu, Tam przyszły na świat jej ukochane dzieci.
Ten zbieg okoliczności zdawał się dla niej być dobrą wróżbrą.
Berta dostrzegła zmianę zaszłą w matki usposobieniu.
— Droga mamo! zawołała, okrywając ją pocałunkami, widzę, iż w rzeczy samej otrzymałaś jakąś dobrą wiadomość?
— Tak, dziecię.
— Wybacz moją ciekawość, ale od kogo ten list?
— Od Ireneusza Moulin.
— Od tego o którym mi opowiadałaś przed paroma dniami? Wszak to ten którym opiekował się nasz ojciec, a on teraz chce nam się za to wywdzięczyć?... ten, którego spotkałaś mamo na cmentarzu?