Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/352

Ta strona została przepisana.

— Sam nie wie... Przysięgłabym, że go niewinnie oskarżono!...
— I zkąd tak nagle?
— Zatrzymano go w mojej obecności, w chwili gdyśmy wyszli razem poza cmentarną bramę. Miał zamiar odwieść mnie tutaj, i poznać się z tobą.
— Ależ to straszne!... moja mamo, odparła Berta. Jakże ty znowu zatrwożyć się musiałaś! i nic o tem nie nadmieniłaś?...
— Byłam przekonaną, tak jak i on sam zarówno, że policja popełniła omyłkę, którą sprostuje niebawem. Czekałem codziennie na jego przybycie i dla tego ci nic nie mówiłam o tym smutnym wypadku.
— A więc nie uwolniono go dotąd?... Nie naprawiono pomyłki? O cóż jest oskarżonym?
— Do obecnej chwili nie był jeszcze badanym. Domyśla się tylko, że go wmięszano najniesłuszniej w jakąś polityczną sprawę.
Berta odetchnęła swobodniej.
— A!... obawiałam się, wyrzekła, czy ów wychowaniec mojego ojca nie dopuścił się jakiego hańbiącego czynu!...
— Hańbiącego czynu? powtórzyła pani Leroyer; nie!... Ireneusz do tego nie byłby zdolnym. Dość jest porozmawiać z nim, zobaczyć go nawet, by powziąść o nim jaknajlepsze wyobrażenie.
— Tak, w rzeczy samej, powinnam była o tem wiedzieć, skoro mi powiedziałaś na początku, że go kochasz, odparła Berta. Jakiej więc on żąda od ciebie przysługi?
— Prosi, bym usunęła przed poszukiwaniem policji, ważne jego papiery familijne, oraz pieniądze stanowiące jedyny jego majątek.
— W jakiż sposób myślisz załatwić to mamo?
— Wykonywując słowo w słowo jego zlecenie. Pójdę do jego mieszkania...