Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/354

Ta strona została przepisana.

Głos pani Leroyer zaledwie dosłyszany na początku rozmowy, wzmagał się w miarę wypowiadanych wyrazów. W oczach chorej błyszczało niezachwiane postanowienie.
Berta widząc opór matki, zaniechała daremnej walki, próbując teraz łagodnego przedstawienia i prośby.
— Ach! czyliż masz prawo utrzymywać mamo zaczęła po chwili, że twoje życie wobec wyidealizowanego jakiegoś obowiązku, za nic się liczyć powinno? Nie!... nigdy!... bo ono do mnie należy... do twej biednej córki któraby śmierci twojej nieprzeżyła. Ireneusz Moulin, jako wychowany przez ciebie, może być drogim sercu twojemu, może być szczerym i Qddanym nam przyjacielem, lecz w każdym razie jest to obcy człowiek, dla którego nie godzi się poświęcać własnego życia i szczęścia swojego dziecka... Matko!... wysłuchaj mej prośby!... mówiła składając ręce, niedoprowadzaj mnie do rozpaczy... inaczej, musiałabym przestać wierzyć w twą miłość, i powziąść podejrzenie co do tej tajemniczej spraw dla której chcesz się poświęcić!...
Chora zadrżała na te wyrazy dziewczęcia, łzy z jej oczu strugą spłynęły, a przygarnąwszy Bertę ku sobie, okrywała ją pocałunkami.
Dziecko moje!... nie pytaj mnie o nic... wyszepnęła, bo nic ci wyjaśnić nie jestem w stanie!... Chciej tylko wierzyć, że ciebie jedną dziś kocham na świecie, i gdyby to było możebnem, zaniechałabym sprawy Ireneusza byleby ciebie zadowolnić. Lecz dziecię drogie dziś nie należę do siebie, rządzą mną okoliczności którym poddać się muszę. Boleję nad tem, że uczyniona przysięga zabrania mi wyjawić ci prawdę, a więc zaklinam na pamięć ojca twojego i naszego nieszczęśliwego Abla, nie pytaj o nic, i nie utrudniaj mi przez to dość i tak ciężkiego zadania!...
Wymawiając ostatnie słowa, pani Leroyer wybuchnęła płaczem.