Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/365

Ta strona została przepisana.

W owej to właśnie chwili, Theifer wysiadał z dorożki jaka go przewiozła z prefektury na ulicę św. Dominika do pałacu księcia de la Tour-Vandieu.
Zaledwie przestąpił próg wjazdowej bramy, wygalonowany szwajcar zbliżył się ku niemu, a poznawszy w nim widzianego już po kilkakrotnie interesanta, powiadomił, że książę jest w domu, i właśnie kończy jeść obiad.
— Mniejsza z tem, odrzekł przybyły, książę o każdej dnia porze gotów jest mnie przyjąć, chodzi tu bowiem o nader ważną sprawę, proszę więc zanieść natychmiast ten bilet na górę.
Po upływie kilku minut, powrócił szwajcar, a wraz z nim kamerdyner, który przeprowadził Theifera do książęcego gabinetu.
— Od chwili odebrania od pana listu, rzekł Jerzy po przywitaniu, czekam jak na rozpalonych węglach. Jakże tam idzie nasza sprawa?
— Nadspodziewanie dobrze.
— Więzień podał swój adres sędziemu?
— Podał.
— Gdzież mieszka?
— Przy placu Królewskim № 24.
— Wszak do tej pory nie dokonano tani jeszcze rewizji?
— Nie, mości książę. Jutro z rana dopiero w obecności Ireneusza Moulin, ma nastąpić zejście policji.
— Trzeba nam więc dziś w wieczór wziąść się do dzieła.
— I ja tak sądzę, śpieszyłem bez straty czasu by o tem donieść księciu.
— Jestem gotów zaraz iść z panem. Pewien tylko szczegół trochę mnie niepokoi...
— Cóż takiego? jeśli spytać wolno?
— Przemyśliwam jakim sposobem dostaniemy się do mieszkania tego człowieka, nie mając klucza do drzwi?...