Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/367

Ta strona została przepisana.

— Będę się starał wynagrodzić ci to wszystko, odparł Jerzy, a teraz powiedz mi co słychać na ulicy Notre-Dame des Champs?
— Matka coraz szybciej zbliża się do grobu...
— Twoi agenci czuwają tam ciągle?
— Tak, ale po naszym powrocie z Królewskiego placu, zamierzam usunąć ich ztamtąd, ponieważ przekonałem się, że jest zbytecznem śledzenie tych obu kobiet.
Tak rozmawiając Jerzy, wdziewał palto i kapelusz, i wsuwał w kieszeń nabity rewolwer.
— Jestem gotów, rzekł, możemy jechać.
Zbliżyli się ku drzwiom, gdy Theifer zatrzymał pana de la Tour-Vandieu.
— Wasza książęca mość zapomniał o pewnej ważnej okoliczności, wyszepnął z cicha, o jakiej nadmieniał mi kiedyś... Mamy nadzieję odnaleść kompromitujące papiery w mieszkaniu obwinionego... Gdybyśmy wypadkiem nic odkryć nie zdołali, jak zaradzić temu na razie? Należało by mieć przygotowany jakikolwiek dokument, którego wsunięcie między papiery mechanika świadczyłoby o jego winie...
— Pomyślałem już o tem, rzekł Jerzy. Mam przy sobie wszystko czego potrzeba.
— A zatem, idźmy.
Ukrytemi schodami wyszli z gabinetu na podwórze, a ztamtąd na ulicę świętego Dominika.
Dorożka Theifera oczekiwała przy chodniku. Jerzy wsiadł w nią szybko, a inspektor zajął miejsce na przednim siedzeniu i kazał woźnicy jechać na ulicę Ludwika Filipa, gdzie w jednym z najnędzniejszych domów zajmował brudne i ciasne mieszkanie na trzeciem piętrze od podwórza.
Ten dom nie posiadał odźwiernego, co właśnie skłoniło Theifera do ulokowania się w nim. Właściciel małego sklepiku załatwiał formalności z lokatorami z których każdy miał klucz oddzielny od drzwi wejściowych.