Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/369

Ta strona została przepisana.

Pod oknem stała toaleta z wielkim zwierciadłem, na której wśród blanszów, różów i czernideł, różnej wielkości szczotek i grzebyków, niepodobna było dojrzeć pustego miejsca.
W tym to przybytku, przebiegły Theifer przerabiał i charakteryzował twarz swoją, ilekroć tego okazała się potrzeba. A przyznać trzeba, że posiadał w tej mierze niesłychanie artystyczną, wprawę!
Książę de la Tour-Vandieu pomimo wewnętrznego wstrętu, przyglądał się temu wszystkiemu ze szczególniejszą uwagą.
Inspektor spostrzegł badawczy wzrok Jerzego.
— W porządku mój cały arsenał!... wyrzekł z zadowoleniem. Któryż ubiór wasza książęca mość wybiera dla siebie?
— Radź mi sam... mój Theiferze.
— Oto strój mieszczański wcale jeszcze nie używany. Mógłby go książę przywdziać bez obawy.
— Zgoda! odparł Jerzy.
Po dokonanej przemianie, nikt by nie był poznał możnego pana w tym skromnym ubiorze. Był to mieszczanin w całym znaczeniu tego wyrazu, mieszczanin ze krwi i kości. Theifer zaś zmienił swoje ubranie na stary wytarty paltot, a nowy cylinder na wypłowiały kapelusz filcowy. Dodawszy do tego wąsy i brodę, zmienił się do niepoznania.
— Mogę upewnić waszą książęcą mość, wyrzekł z zadowoleniem, iż w tym kostiumie niktby go niepoznał.
Poprawiwszy jeszcze ostatnie szczegóły w toalecie Jerzego, wyjął pęk wytrychów z szuflady i wsunął je w kieszeń.
— Masz więc już wszystko co ci potrzeba? zapytał pan de la Tour-Vandieu.
— Mam... możemy wyruszyć w drogę.
— Dla czego odesłał dorożkę?