Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/37

Ta strona została przepisana.

Na uboczu, przy małym stoliku, siedział mężczyzna, którego postać, ubiór i zachowanie się świadczyły, iż nie należy on do klasy zwykłych bandytów.
Bardzo urodziwy, lat około czterdziestu mieć mogący, o inteligentnem spojrzeniu, regularnych rysach twarzy, otwartej i szczerej fizjognomii, miał na sobie skromne lecz bardzo staranne, a nawet eleganckie ubranie.
Ciemnostalowe okrycie pokrywało zgrabnie zrobiony tużurek. Takiejże barwy szerokie pantalony spadały na nogi starannie obute. Mały miękki kapelusz pokrywał wierzch głowy.
Całość była nadzwyczaj sympatyczną i odznaczała się pewną dystynkcją.
Jego ręce białe i czyste, lecz miejscami powyżłabiane, zdradzały człowieka, oddającego się ciężkiej, ręcznej pracy.
Palił cygaro, nie poruszając butelki białego wina, stojącej przed sobą, w pośród dwóch szklanek.
Wspomniona osobistość, nieznana zupełnie obecnym, od których się tak wielce odróżniała, źle była przez nich widzianą. Brano go za przebranego policyjnego agenta, i już miano rozpocząć z nim kłutnię, gdy we drzwiach ukazał się Loupiat, właściciel zakładu, a podszedłszy ku siedzącemu za stolikiem, ucałował go w oba policzki, uścisnął ręce z żywą radością, co rozproszyło w oka mgnieniu podejrzenia zebranych.
— To nie policjant!... — szeptali pomiędzy sobą, ale przyjaciel lub krewny właściciela.
Loupiat przyniósł ze sobą butelkę wina i dwie szklanki, postawił to wszystko przed nieznajomym, widocznie dla wypicia z nim razem, lecz głosy przyzywających go na wszystkie strony klijentów, uczynić mu tego nie dały.
Dwaj chłopcy w płóciennych bluzach ustawicznie biegali po salach, wykonywajac rozkazy właściciela. Za bufe-