Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/370

Ta strona została przepisana.

— Przezorność tak nakazywała. Niedaleko ztąd na plac Królewski, a o wiele będzie bezpieczniej przybyć tam pieszo.
— Ha! skoro tak sądzisz, to idźmy.
Wkrótce znaleźli się na ulicy.
Niebo jeszcze bardziej pokryło się chmurami. Dął wiatr zachodni podnosząc tumany kurzawy. W oddaleniu słychać było złowrogie wycie burzy, która lada chwila wybuchnąć miała nad Paryżem.
— Zdaje się, że burza nadchodzi, rzekł Jerzy. Pogoda nam nie sprzyja. Czas fatalny!...
— Ale dogodny dla nas; odparł Theifer. Radbym przyśpieszyć tę burzę. Przy wielkich atmosferycznych wstrząśnieniach, wszyscy siedzą w domach zatykając uszy. Można natenczas swobodnie robić co się komu podoba.
Książę przyznał słuszność logicznemu dowodzeniu agenta, a oczekując na spodziewaną pomoc niebios, kroczył wraz z nim wolno do oznaczonego miejsca.
Upłynęło kilka minut. Przewidywana burza szybko nadbiegała.
Spotykani przechodnie biegli do domów z pośpiechem, aby się ukryć przed zawieszoną nad ich głowami ulewą. Tumany piasku i kurzu oczy zasypywały. Przy olśniewających błyskawicach bladły światła gazowych latarni, huk grzmotów zagłuszał turkot powozów i dorożek.
Mimo to wszystko, książę de la Tour-Vandieu szedł nieustraszony, w towarzystwie wiernego sobie Theifera.


∗             ∗

Dawna nasza znajoma pani Amadis, z nadbiegłą szybko starością, wyrzekła się wszelkich światowych zabaw w których niegdyś tak przewodniczyć lubiła. Salony jej zapełniane dawniej mięszaną nieco publiką, dziś stały pustkami.