zwłaszcza przy obecnym nieusposobieniu. Sama wszelako niemam powodu odmawiać sobie tej przyjemności. Jeżeli więc moja chora uspokoi się nieco, pojadę do teatru. Uwielbiam Roberta djabła!... Zresztą, zobaczymy wieczorem. Tymczasem każę przyśpieszyć obiad, ażeby w każdym razie nie stracić uwertury.
Wydawszy odpowiednie rozporządzenia, pani Amadis przeszła do chorej, i zastała ją przeglądającą książkę z obrazkami.
Przerzucając karty bezwiednie jedną po drugiej, gniotła je i niszczyła z dziecęcą nieświadomością.
Wdowa zbliżywszy się, dotknęła z lekka jej ramienia.
Estera drgnęła gwałtownie, i z niezwykłą złością zwróciła się do niepokojącej ją osobistości. Poznawszy jednak swoją opiekunkę, uśmiechnął się z lekka, nie wypuszczając z rąk książki.
— Jakże się miewasz dziś drogie dziecię?... moja ty księżno... pytała z przymileniem wdowa w oczy jej spoglądając.
Ilekroć razy znalazły się same, pani Amadis używała tego tytułu mówiąc do Estery, tytułu wreszcie z prawa jej przynależnego. Wymawiając wyraz „księżno“, czuła się dumną ze swej protegowanej.
Estera jednak nie odpowiedziała ani słowa, trudno było przeniknąć to jej milczenie i odgadnąć czy niezrozumiała zwróconych do niej wyrazów, lub zatopiona we własnych myślach nie słyszała ich wcale.