Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/375

Ta strona została przepisana.

Pomieniony rysunek, dziwnym zbiegiem okoliczności, przypominał jaknajdokładniej scenę napadu Jerzego de la Tour-Vandieu i owo właśnie wspomnienie budziło uśpiony rozum Estery.
— Ach! co ja pocznę z nią teraz?... wołała przerażona pani Amadis. Ten przeklęty obrazek przypomniał jej widocznie ową noc straszną. Wywoła to nowy atak nerwowy... Zkąd ona wydostała tę fatalną książkę?...
Podeszła zwolna do obłąkanej chcąc ją jej odebrać, lecz chora niedopuściła tego powtarzając pół głosem:
— Brunoy... wiesz pani?... Brunoy... willa... zbrodniarze napadną... strzeż się dziecko... och! dziecko... ratuj moje dziecko!...
To mówiąc, przedarła na wpół trzymaną w ręku książkę, obrazek odrzuciła zdaleka a chodząc szybko po pokoju, powtarzała:
— Brunoy... Brunoy... zbrodniarze!...
Od czasu do czasu, zatrzymywała się nagle wówczas jej wzrok przybierał wyraz przerażający a ręce rzucane w powietrze, zdawały się odpychać jakieś fantastyczne widma.
Pani Amadis stała w osłupieniu patrząc na tę scenę, bo od lat kilku Estera nie podlegała podobnym paroksyzmom.
— Co ja z nią pocznę?... powtarzała z rozpaczą, co ja z nią pocznę?... nieszczęśliwa!...
Chora tymczasem zdawała się z wolna uspokajać. Bujne jej włosy w owej bezmyślnej bieganinie, uwolnione z krępujących je splotów jak gdyby złotym płaszczem owinęły jej postać. Zatrzymała się na środku pokoju jak posąg wykuty z kamienia, zapatrzona w jakiś niewidzialny przedmiot, i nagle z jej ust pół otwartych zaczęły się wydobywać cicho jej ulubione tony, jakie rozpłynęły się w znaną a tak często przez nią śpiewywaną arję z „Niemej z Portici“.