Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/379

Ta strona została przepisana.

Berta widziała również gromadzące się chmury, brzemienne piorunami, nie zdołało to jednak zachwiać jej w zamiarze wycieczki do mieszkania Ireneusza Moulin.
Wdowa po skazańcu, z oczyma wlepionemi w cyferblat ściennego zegara, czuła zarówno zbliżającą się burzę.
— Jak ty zdołasz przedostać się tam drogie dziecię? zagadnęła; nawałnica się zbliża...
— Przemyśliwam właśnie po nad tem, odparło dziewczę, lecz czynność ta jaką mam do spełnienia, odłożoną zapewne być nie może?
— Nie! moje dziecko; list Ireneusza jest naglący. Dziś w wieczór działać potrzeba... jutro, byłoby może za późno.
Berta spojrzała na zegar.
— W pół do dziewiątej, wyszepnęła, czas w drogę.
— Weźmiesz zapewne dorożkę?...
— Tak; kurs za odległy do przebycia pieszo.
— Nie wsiadaj jednak w powóz przed domem, ażeby nie dać sposobności do śledzenia cię, przestrzegała matka.
— Wiem o tem... bądź mamo spokojną.
— I nie zajeżdżaj przed dom Ireneusza...
— Będę pamiętała.
Berta jak wiemy, zakwefiona czarnym welonem i owinięta szalem, była gotową do podróży.
— Spiesz się moje dziecię, mówiła pani Leroyer powstając z łóżka, ażeby usiąść na fotelu. Pojmujesz z jaką niecierpliwością będę na ciebie oczekiwała. Uściskaj mnie... i idź!... Niech cię Bóg prowadzi... Odwagi i męstwa!
— I ciebie proszę, bądź mamo odważną, odpowiedziało dziewczę, okrywając pocałunkami ręce biednej matki. Cierpliwości, i dobrej myśli; — wrócę niezadługo.
— Nie zapomniałaś wziąść klucza?
— Mam go w kieszeni.
— Czwarte piętro... drzwi na prawo... pamiętaj?...
— Pomnę o wszystkiem.