Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/381

Ta strona została przepisana.

— Ha! skoro tu chodzi o tak pilny i ważny interes dodał głośno, siadaj panienka. Możesz mi zaufać, w całym Paryżu znają moją trzynastkę... Popędzę szkapy, abyś nie narzekała, że z mojej winy spóźniłaś się na umówioną schadzkę. Gdzież mam jechać?
— Na plac Królewski, odpowiedziała, nie wiele rozumiejąc gadulstwa Loriot’a a tem bardziej nieprzypuszczając ażeby ów woźnica był wujem ukochanego przez nią Edmunda.
— Plac Królewski, powtórzył Piotr, to kawał drogi, no! ale się przecież jakoś zajedzie... Numer domu?
Dziewczę przypomniawszy sobie przestrogę matki, podało numer 18.
Konie Piotra Loriot jakkolwiek zmęczone, rączo jednak biegły przed burzą.
— Otóż jesteśmy na miejscu! — zawołał dorożkarz.
Berta wysiadła.
Grube krople deszczu spadać zaczęły. Błyskawice rozdzierające obłoki pozwoliły jak wśród dnia białego rozróżnić rysy dziewczęcia.
Loriot cmoknął językiem na wzór smakosza poszeptując:
— Siarczyście ładna!... jak mi Bóg miły! O! ja znam się na tem, wożąc od lat dwudziestu całe tuziny pań i panienek...
— Należy mi się trzydzieści sous za kurs, panieneczko, dodał głośno, a na piwo, co łaska...
— Ale ja was radabym zatrzymać... odparła Berta.
— Zatem panienka chce wynająć na godziny?
— Tak; na godziny.
— Trzeba mi to było powiedzieć... A jakże długo panienka pozostawać tam będzie?
— Około dwudziestu minut. A potem odwieziecie mnie tam zkąd wyjechaliśmy.