Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/385

Ta strona została przepisana.

Usłyszała skrzypnięcie zawias i zaniknięcie drzwi. Dobiegł ją odgłos przyciszonego stąpania.
— Kto może przybywać tu bez światła? zapytywała siebie. To nie Ireneusz, ponieważ on znajduje się w więzieniu. Widocznie ci, którzy tu weszli, muszą być złodziejami...
Cichy szept w przyległym pokoju, przerwał jej rozmyślania.
— Masz z sobą latarkę? pytał nieznany głos.
— Zawsze noszę ją z sobą gdy wypada w nocy pracować.
— Zaświeć więc...
Światło zabłysło.
Berta rozsunąwszy nieco ubrania, zrobiła sobie maleńki otwór pomiędzy niemi, przez który zobaczyła dwóch mężczyzn. Jeden z nich stał zwrócony do niej plecami, podczas gdy drugi, rozglądał się badawczo po pokoju. Tym to ostatnim właśnie był Jerzy de la Tour-Vandieu.
Dziewczę przypatrując mu się pilnie, zauważyło dziwną sprzeczność, pomiędzy ogólną dystynkcją jego postaci, a pospolitem niemal ubogiem ubraniem jakie miał na sobie!
— Kto są ci ludzie? powtórnie pomyślała.
— Idźmyż do owego tajemniczego biurka, rzekł tenże mężczyzna.
— Do biurka!... wyszepnęła, a więc muszą to być złodzieje, lub przyszli dla przywłaszczenia sobie tego listu po który ja przybyłam...
Cofnęła się i ukryła poza zapuszczoną firankę powstrzymując oddech, ponieważ Theifer otworzył nagle drzwi od garderoby.
— To nie tu!... rzekł zamykając drzwi napowrót; i zwrócił się do sypialnego pokoju.
Berta będąc pewną, że nie została spostrzeżoną, wychyliła się, patrząc przez szklanne drzwi ciemnego gabinetu, na