Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/386

Ta strona została przepisana.

dalsze postępowanie przybyłych. Dostrzegła biurko stojąca przy ścianie, naprzeciw. Pilnie zachowywała w pamięć każde słowo rozmowy tych ludzi.
— Otóż ów sprzęt tyle nam potrzebny, rzekł agent. Znajdziemy w nim wszystko!...
— To wątpliwe... mruknął Jerzy.
— Dla czego?
— Ponieważ klucz tkwi w zamku... Dowód, że niema w szufladzie nic tak ważnego.
— Zostawił klucz przez roztargnienie. Wszak nieraz pozostawiamy w dorożce paczki biletów bankowych?
— Ha! zobaczymy!... Tu Jerzy opuścił ruchomy blat biurka, i Berta spostrzegła garść złota rozrzucone na wierzchu.
— Pieniędzy zatem szukają, pomyślała, widocznie to złodzieje, gdyby mnie spostrzegli, byłabym zgubioną. Zabili by mnie na pewno!
Mogła była uciec w owej chwili, ale ciekawość przykuwała ją do miejsca. Ku wielkiemu zdumieniu dziewczęcia mniemani rabusie nie zdawali się zwracać uwagi na rozsypane złoto. Jerzy bezprzestannie otwierał szuflady po lewej stronie biurka, przeglądając wszystko szczegółowo, aż wreszcie przyszła kolej na prawą stronę tego sprzętu.
Za pierwszym rzutem oka w górną szufladę, drgnął Jerzy. Wyraz niewysłowionej radości zajaśniał na jego twarzy. Ujrzał kopertę błękitną, kwadratową z napisem:

„SPRAWIEDLIWOŚĆ“.

Ten sam wyraz wyryty na grobowym kamieniu cmentarza Montparnasse, przekonywał, że pan de la Tour-Vandieu odnalazł przedmiot swych poszukiwań.
— Otóż mam!... zawołał drżącym głosem, przełamując pieczątkę, i wyjąwszy list z koperty, usiadł pod latarką i czytał: