Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/391

Ta strona została przepisana.

Spostrzegłszy nadchodzącą, mruknął niezadowolony:
— Do licha! moja panienko, sądziłem, że jestem wyprowadzony w pole, i że już panienka nie wróci!... Owe dwadzieścia minut, pomnożyły się w czwórnasób, widocznie... Czas ten panience być może, nie zdawał się być długim, ale ja nie mało sobie krwi napsułem patrząc jak moje biedne szkapy mokną na ulewie!... Nierozumiem jak można zapomnieć o przyjętym zobowiązaniu podczas takiej niepogody!...
— Wybacz pan... odpowiedziało dziewczę, jestem winną, w rzeczy samej, lecz zatrzymano mnie pomimo mej woli. Chciej jednak wierzyć, że na tem nie stracisz.
— O! nie dla tego to mówię, zawołał Piotr Loriot. Żal mi tylko moich biednych koni którym takie przemoknięcię zaszkodzić może. Szczęściem, że deszcz nie zbyt zimny. Siadaj więc panienka, postaramy się odzyskać czas stracony... Gdzie mam jechać?
— Na ulicę Notre-Dame des Champs.
— To prawie moja dzielnica!... Dobrze się składa. Koniom dziś wydam podwójną miarę obroku, i sądzę, że jutro będą zdrowe... Pod który numer mam zajechać?
— Dam znak gdy czas będzie stanąć.
— Niech i tak będzie.
Tak rozmawiając Piotr Loriot, zwijał przemokłe derki jakiemi konie były nakryte, schował je w walizkę powozu, usadowił się na koźle, wziął lejce, i puścił się w drogę.

XXXII.

Jerzy wraz ze swym towarzyszem Theiferem wydostawszy się z mieszkania Ireneusza, biegli po schodach z nie-