Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/392

Ta strona została przepisana.

słychaną szybkością, i nie zatrzymawszy się, aż w bramie, zaczęli nasłuchiwać.
Głęboki spokój panował w całym domu. Wyślizgnęli się więc cicho na ulicę zamknąwszy bramę za sobą.
— Śpieszmy!... wyszepnął Jerzy przytłumionym głosem, radbym się znaleść jaknajdalej od tego fatalnego domu. I zwróciwszy się w ulicę św. Antoniego biegł tak prędko, że agent lubo znacznie młodszy, zaledwie mu mógł nadążyć.
Dobiegli tak oba do ulicy Ludwika-Filipa gdzie pan de la Tour-Vandieu wstąpił do mieszkania Theifera dla dopełnienia zmiany ubrania.
Przez cały ten czas Jerzy zachowywał uparcie milczenie. Agent również się przebierając, patrzył z pod oka na swego towarzysza.
— Pozwoli sobie książę zadać jutro zapytanie? zagadnął wreszcie.
— Mów!... odrzekł zapytany.
— Co do tej kobiety obłąkanej... radbym wiedzieć....
— Co?... o czem?...
— Jest ona zapewne znaną księciu?
— Znam ją... w rzeczy samej, tę warjatkę. Zmięszałem się na jej widok, ponieważ byłem pewien, że z dawna nie żyje.
— Widząc zaniepokojenie waszej książęcej mości, musiałem mu towarzyszyć, źle jednak zrobiliśmy wychodząc tak spieszno...
— Dla czego?
— Należało nam drzwi zamknąć po wyjściu tej obłąkanej.
— To prawda...
— Lękam się czy ona niepoznała księcia...
— To niemożliwe... Jest ona oddawna warjatką, zawołał gwałtownie Jerzy. Czyż niesłyszałeś zresztą jak mnie