Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/395

Ta strona została przepisana.

jak czas upływał, przekonywała się, że żaden z tychże nie mógł o tyle opóźnić powrotu dziewczęcia.
Była pewną, że jej jedyne pozostałe dziecię spotkało jakieś nieszczęście, lub też, że wpadła w zasadzkę policji czatującej przy mieszkaniu Ireneusza.
Wyrzucała sobie, że dla samolubnej żądzy oczyszczenia pamięci niewiernie straconego męża poświęciła własne swe dziecko.
Huragan szalejący na dworze, zwiększał jej trwogę. Zawlokła się do okna, a otworzywszy je, wyglądała na ciemną pustą ulicę, zalaną strumieniami deszczu.
Bezskuteczne oczekiwanie, podniecało jej stan gorączkowy. Schorzałe serce biednej uderzało z przerażającą szybkością. Duszność tamowała jej oddech. Po kilkakrotnie zdawało się nieszczęśliwej, że kończy już życie, i że nie ujrzy więcej jedynej swej córki!
— Boże! wołała w najwyższej rozpaczy, dozwól mi doczekać jej powrotu, dozwól ucałować i pobłogosławić to dziecię!...
Niepokój moralny w połączeniu z fizycznym cierpieniem sprowadził straszny atak nerwowy.
— Bóg nie wysłuchał mej prośby... wołała przerywanym głosem, czuję, że umieram!... Niech się więc stanie wola Stwórcy święta... Berta wróciwszy, zastanie tylko zimne me ciało!...
Tu padła bez przytomności na podłogę.
Długi czas leżąc nieruchoma, nareszcie otworzyła oczy. Była, jeszcze samą. Zegar wskazywał jedenastą przed północą.
— Oczekiwać dalej jej powrotu, szeptała, byłoby szaleństwem... Widocznie spotkało ją nieszczęście!...
Nagle posłyszała zatrzymującą się opodal na ulicy dorożkę, i poraź drugi zawlokła się do okna. Dostrzegła czer-