wone latarnie powozu lecz w ciemności nie mogła rozeznać postaci wysiadającej osoby.
Dorożkarz zawróciwszy, zdążał w przeciwną stronę. Przygnębiona nowym zawodem, wróciła na fotel? Przysłuchując się najlżejszemu odgłosowi dobiegającem z ulicy, posłyszała lekkie i szybkie kroki na wschodach.
Oddech zatamował się w jej piersiach, nie śmiała nawet przypuszczać, że ujrzy swą Bertę, a jednak tak było.
Dziewczyna śmiertelnie blada, z rozrzuconym szalem, wpadła do pokoju.
Pani Leroyer wydała okrzyk przerażenia.
— Dziecko ukochane!... co znaczą te łzy... to twoja bladość?... pytała patrząc na zalane łzami oblicze dziewczęcia. Czy cię spotkało jakie nieszczęście? Mów... mów... na Boga.
Berta daremnie przemówić usiłowała, głos zawarł w jej piersiach.
— Berto!... wołała pani Leroyer odchodząc niemal od przytomności, mów!... odpowiadaj mi na Boga!... Przeraża mnie twoje milczenie... Jeszcze raz zaklinam, powiedz co się stało?
Dziewczę poraz drugi usiłowało przemówić, lecz i tym razem głos odmówił jej posłuszeństwa. Matka nie pojmując tego milczenia, poczęła ją rozpytywać z wrastającym niepokojem.
— Wracasz z Królewskiego placu?
— Dziewczyna skinęła głową potwierdzająco.
— Byłaś w mieszkaniu Ireneusza Moulin?