Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/397

Ta strona została przepisana.

— Byłam; odpowiedziała zaledwie dosłyszanym głosem.
— Znalazłaś biurko?
— Znalazłam. — A kopję listu po którą, jeździłaś?
— Niemam jej!...
Pani Leroyer omal nie runęła na ziemię.
— Niemasz jej?... wykrzyknęła.
— Niemam matko.
— Cóż się z nią stało?
— Spalono ją!...
— Zkąd wiesz o tem?
— Widziałam naocznie.
Wdowa załamała ręce. Rozpacz jej nie miała granic. Głośne łkanie rozsadzało jej piersi.
— Niemasz jej?... wolała rozdzierającym głosem, dowód już nie istnieje!... Boże! to ostateczny cios dla mnie!...
Berta pod strasznym wrażeniem świeżo odbytej sceny na Królewskim placu, na wpół żywa zaledwie, przybyła na ulicę Notre-Dame des Champs, i w pierwszej chwili jak widzieliśmy, nie zdołała przemówić. Groźny wszelako stan matki, i bezgraniczna jej rozpacz, sprowadziły u biednej dziewczyny reakcję. Wobec omdlewającej matki, odzyskała dawną energję i siłę.
— Matko! wołała, otaczając ją pieszczotliwie ramionami, matko!... zaklinam, nie poddawaj się rozpaczy... Bądź odważną i silną, błagam cię o to!
— Będę usiłowała... odparła wdowa gasnącym głosem, ale opowiedz mi wszystko!... Cóż więc zaszło na placu Królewskim.
— Przerażające rzeczy!...
— Mów!... nic nie ukrywaj przedemną.
— Posłuchaj więc mamo. I drżącym głosem zaczęła opowiadać szczegółowo o znanych nam już wypadkach, których widownią było mieszkanie Ireneusza Moulin.