Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/398

Ta strona została przepisana.

Pani Leroyer słuchała z przerażeniem: Cała jej uwaga, cała jej dusza skupiła się na ustach córki.
— A ta kobieta, ta obłąkana, czy uciekając zabrała z sobą szczątki tego zniszczonego listu? zapytała, gdy Berta skończyła opowiadanie.
— Tak, mamo.
— I nie usiłowałaś, jeżeli już nie odebrać jej tego papieru. to przynajmniej mieć ją na baczności?
— Strach obezwładnił mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca.
— A ci dwaj ludzie, czy zabrali także pieniądze Ireneusza?
— Nie dotknęli ich wcale. Nie byli to pospolici złodzieje. Zabrałam wszystko, a również i tę kurtkę w otwartej kopercie jaką podsunął jeden z tych łotrów, a która jak mówili pomiędzy sobą, miała potępić Ireneusza bez odwołania.
To mówiąc Berta, wypróżniała kieszenie kładąc na siole sztuki złota i srebra, bilety bankowe, i inne wartościowe papiery pomięszane razem. Wyjęła potem z poza stanika kopertę z błękitnego papieru, noszącą napis: „Sprawiedliwość“, z której list wykradł nikczemnie Jerzy de la Tour-Vandieu, i podała ją matce mówiąc:
— Ta podsunięta przez nich kartka znajduje się tu wewnątrz.
Pani Leroyer śpiesznie wydobyła złożoną we czworo ćwiartkę welinowego papieru i czytać ją zaczęła.
— Ach! łotry!... zawołała, chcieli zgubić biednego Moulina. Ten list znaleziony w jego papierach stałby się dowodem zbrodniczego spisku, i poprowadził by go na śmierć niechybną!... Któż są ci ludzie... ci nieubłagani wrogowie naszego zacnego przyjaciela?
— Niewiem; odpowiedziało dziewczę, ale ich twarze wyryły się niezatarcie w mojej pamięci. Gdybym spotkała