Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/399

Ta strona została przepisana.

ich kiedy, choćby za lat dwadzieścia, poznam ich natychmiast!...
— Do jakiej klasy społeczeńsiwa mogli oni należeć?
— Jeden wyglądał na zbogaconego mieszczanina drugi był ubrany jak prosty robotnik. Mogło to jednak być tylko chwilowym przebraniem. On to czytając ów bruljon listu, powiedział: „Ta kobieta za przybyciem do Paryża straszy mnie odgrzebaniem przeszłości... I ten człowiek właśnie posiadał to pismo znając wartość jego!... Gdyby nie ów traf szczęśliwy, byłbym zgubionym!...
— On to powiedział? wykrzyknęła wdowa.
— Tak mamo! Jeśli niepowtórzyłam dosłownie tego co powiedział, to znaczenia zaręczam, nie zmieniłam wcale.
— Ha!... Ireneusz miał słuszność, ciągnęła dalej pani Leroyer. Nie mylił się pisząc o ważności tego listu. Oddając nam go, wiedział, że powierza skarb najdroższy!... Ten list ocaliłby mi życie, powrócił nadzieję... zmienił twą przyszłość, me dziecię... a teraz wszystko stracone! Ach! Bóg widocznie na nas się zagniewał... Jego klątwa ciąży nad nami!...
— Matko! czyż należy do tego stopnia rozpaczać i wątpić o miłosierdziu Boga? mówiło łagodnie dziewczę. Ireneusz zna z pewnością treść tego tak ważnego listu, on ci ją opowie skoro go uwolnią.
— Lecz za nim to nastąpi, ja umrę!... jęknęła wdowa boleśnie.
— Nie mów tego matko! zawołała Berta. Czyż chcesz odebrać mi odwagę, której tak potrzebuję? Dla czego mamy tracić nadzieję? Wiesz, że cię kocham z całej duszy... i wiesz zarazem, iż nie tylko przezemnie tak jesteś kochaną. Jest nas troje, którzy cię tak uwielbiamy... Ja, Ireneusz, i jeszcze ktoś trzeci... dodała filuternie.
— Ktoś trzeci? powtórzyła wdowa.