Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/401

Ta strona została przepisana.

Berta znając przychylność matki dla młodego doktora, zdumioną została zasłyszanemi słowy.
— Co mówisz mamo? zapytała; ja cię zapewne nie zrozumiałam. Jakim sposobem miłość ku mnie Edmunda Loriot mogła by stać dla mnie powodem nieszczęścia a twego strapienia? Czyż nie byłabyś szczęśliwą widząc mnie żoną tego ze złotym sercem tak uczciwego człowieka?
— Złudne marzenia... szeptała chora. Sen niemożebny do urzeczywistnienia, trzeba go precz od siebie odpędzić.
— Dla czego matko?... Wytłumacz się na Boga!... Och! czyliż żądasz mej śmierci?
— Niestety! nie mogę ci tego wyjaśnić, biedne moje dziecko! Chciej tylko wierzyć, że szczęście o którem marzysz, nie jest dla ciebie przeznaczonem!... Biedna niewinna istoto, życie twoje związane jest z cierpieniem!... Jeden tylko człowiek mógłby zmienić twój los... lecz on jest więźniem, i kto wie czy go uwolnią? Jedna rzecz tylko mogłaby zmienić twą przyszłość... a to list, który Irenensz Moulin przechowywał w swym mieszkaniu. Los zawziął się na nas... stawia nam niepokonane trudności, widzisz sama!... Wszystko w około nas, rozpada się w gruzy... niszczeje! Pochyl więc głowę przed siłą przeznaczenia!... Wychyl do dna ten kielich goryczy odważnie... Nakaż milczenie swojemu sercu... Przytłum młodzieńcze pragnienia... Porzuć myśl o doktorze Loriot, którego żoną nigdy być nie możesz!
Wdowa mówiła szybko, jak w gorączce. Ciosy, które w tak krótkim czasie uderzały w nią bezprzestannie, wywołały w niej straszne nerwowe rozdrażnienie.
Berta pod wrażeniem przestrachu paraliżującego ją od początku tej rozmowy, nie mogła pojąć znaczenia tych słów pełnych przerażającej tajemnicy.